Witaj, dzisiaj przyjrzymy się Jihaku ale również bliżej Gack'owi, kim on jest?
Gackt Camui (jap. 神威楽斗 Kamui Gakuto?, to najczęściej spotykany zapis w alfabecie łacińskim, wymowa: ga-ku-to lub gak-to) (ur. 4 lipca 1973 w mieście Okinawa na Okinawie w Japonii) – popularny w Japonii twórca piosenek, wokalista i multiinstrumentalista.
Gackt gra na trąbce, tubie, rogu, puzonie, pianinie, skrzypcach, perkusji, gitarze (w tym również basowej) i bębnie. Jest byłym wokalistą zespołów Cains:feel oraz Malice Mizer. W 2007 przyłączył się do japońskiego zespołu S.K.I.N., który zadebiutował koncertem na AnimeExpo 2007.
Posługuje się językami: japońskim, angielskim, mandaryńskim, koreańskim i francuskim. Ćwiczył karate, obecnie trenuje boks i taekwondo. Jest leworęczny.
Gackt twierdzi, że został obdarzony pewnego rodzaju zdolnościami parapsychologicznymi.
Wystąpił w filmach: Moon Child (2003) i Furinkazan (2007).
Lipiec roku 2010 to okres jego pierwszej, pełnej trasy koncertowej po Europie, która obejęła Londyn, Paryż, Barcelonę, Monachium i Bochum. W 2011 roku ogłosił nowy skład swojej grupy "Yellow Fried Chickenz", który zawiera m.in. drugiego wokalistę, Jon'a Underdowna, U:ZO, Takumiego, czy legendarnego Shinyie z grupy "Luna Sea". Trasa koncertowa po Europie w 2011 roku objęła między innymi Polskę. Koncert odbył się 6 sierpnia w warszawskim klubie Stodoła.
Jihaku (自白) czyli "Spowiedź" to napisana przez Gackto autobiografia, wydana pod koniec 2003 roku, niedługo po wzięciu przez niego udziału w filmie "Moon Child". Warto pamiętać, że książka ta pochodzi z 2003 roku, bo moim zdaniem GACKT już od dawna nie jest takim człowiekiem, jakim przedstawia się w tej autobiografii. Ludzie się zmieniają, po prostu, on również, jeśli chodzi o niektóre sprawy, to diametralnie, jeśli chodzi o inne, niewiele. Dlatego proszę tych, którzy będą to teraz czytać, by wzięli pod uwagę, że jest to obraz Gackto, jakim chciał się przedstawić siedem lat temu.
"Jihaku"
Część pierwsza: Narodziny
1. Doświadczenia z pogranicza śmierci i czas spędzony na zamkniętym oddziale szpitala
2. Spartańska edukacja muzyczna
3. Ponowne odkrycie fortepianu w niższym liceum
4. Wyższe liceum i fascynacja perkusją
Część druga: Przebudzenie
1. Moje miejsce jest w zespole
2. Wypadek motocyklowy pokazuje mi moje ograniczenia
3. Udręki małżeństwa i rozwodu z koreańską kobietą
4. Mój zespół Cain's Feel
5. Rezygnacja z pracy w kasynie i decyzja o przeprowadzce do Tokio
∙ ◦ ▪ ○ ◘ ♦ ◘ ○ ▪ ◦ ∙
Część pierwsza: Narodziny
1. Doświadczenia z pogranicza śmierci i czas spędzony na zamkniętym oddziale szpitala
Jestem w kołysce, która buja się spokojnie z boku na bok. Moje pole widzenia jest niewyraźne. Patrzę na twarz mamy. Ponad jej głową niespokojnie obracając się, gra pozytywka. Pamiętam doskonale, kiedy miałem rok, dwa, trzy lata. Wspomnienia z tego okresu są bardzo wyraźne. Jak czołgam się, próbuję chodzić na chwiejnych nogach. Pamiętam jak z całych sił próbuję powiedzieć choćby słowo, ale nie jestem w stanie.
“-Ma Ma”.
Jej słowa również wracają do mnie.
“-Jutro masz zajęcia z pianina”.
“-Ćwicz”.
Jasny, słoneczny dzień. Pot spływający na klawisze fortepianu. Na osi czasu te wydarzenia trwają zaledwie ułamki sekund. Pomiędzy nimi kilka dłuższych wspomnień przemierza moją głowę w tempie błyskawicy. Każda chwila, jaką przeżyłem do tej pory, stała się barwnym obrazem, wirującym jak karuzela. Czy ja umrę? Do dziś zadałem sobie to pytanie piętnaście razy.
Po raz pierwszy, gdy miałem siedem lat. Topiłem się, fale połykały mnie, walczyłem, ale stopy nie znajdowały oparcia, wszystko, co było ponad moją głową, coraz bardziej zakrywały fale oceanu. Wciągany pod wodę starałem się zaczerpnąć powietrza, lecz wszystko co docierało do moich ust, było jedynie morską wodą. Nie mogłem zrobić nic, oprócz picia słonej wody. I nagle wszystkie głosy zniknęły. Pozostało jedynie uczucie spokoju, ciepła, i czegoś w rodzaju bycia całkowicie objętym, otoczonym przez coś. Nieważne jak to nazwiecie. Doświadczyłem ulgi, jakiej nie zaznałem nigdy przedtem. Wszystkie wspomnienia, jakie miałem od narodzin aż do tego momentu, stały się migającymi kartami mojego umysłu.
Wtedy wydarzyło się to po raz pierwszy. Nie bałem się. Miałem świadomość, że zaraz najprawdopodobniej umrę. Tak się jednak nie stało.
Potem, kiedy tylko zdarzyło mi się być blisko śmierci, doświadczałem retrospekcji. W sytuacjach, gdzie prawdopodobieństwo śmierci jest spore, jak np. wypadki samochodowe czy lotnicze, doświadczałem tego automatycznie. Doświadczyłem tego piętnaście razy. Trochę dużo tego, prawda?
Byłem psotnym dzieckiem, mającym skłonność do wpadania w tarapaty. Gdy opadałem na dno, byłem kompletnie przerażony. Było tak dlatego, że potwornie bałem się śmierci, choć jednocześnie byłem nią zafascynowany. Zostałem złapany. Choć gdybym nie podszedł tak blisko, niczego bym się nie dowiedział. Chciałem zbliżyć się do niej tak blisko, jak to tylko możliwe, aby sprawdzić, jak to jest. Takim właśnie dzieckiem wtedy byłem. Z tego też powodu świadomie robiłem rzeczy, które były niebezpieczne. Postępując tak, zawsze zastanawiałem się, czy umrę. Oczywiście bałem się za każdym razem, ale kiedy moment strachu minął, byłem całkowicie spokojny i opanowany. Jeszcze kawałek, jeszcze tylko odrobinę, a może znajdę odpowiedź. Towarzyszyło mi uczucie, że na tym poziomie nie mogę zginąć. Chciałem wiedzieć coraz więcej i więcej o tamtym świecie. Czasami krzyczałem na siebie za mówienie takich rzeczy.
Na przykład uwielbiam rowery, i gdy byłem nastolatkiem sporo jeździłem. W mieście było dużo krawężników, a ja miałem dość nietypowy sposób wjeżdżania na nie. Nie miałem w tym biegłości, ale czułem, że jestem w stanie to zrobić. Uwielbiałem to uczucie. Jechałem coraz szybciej i gdy przekraczałem z jednej części na drugą, wszystko zwalniało. To uczucie trwało przez dłuższy czas, a ja byłem w stanie zobaczyć wszystko jasno i wyraźnie. Tam w momencie przejścia, było coś, coś, co chciałem za wszelką cenę zobaczyć, zatrzymać. Byłem bardzo lekkomyślny. W momencie, gdy doświadczam retrospekcji, to jest pierwszy moment, gdy mam świadomość śmierci. Wtedy znajduję się pomiędzy życiem a śmiercią. Do czasu uświadomienia sobie tego nie byłem wstanie robić rzeczy całym sobą. Teraz gdy o tym myślę, wydaje mi się to dziwne. Byłem niebezpiecznym dzieckiem. Pragnąłem śmierci, choć tak naprawdę nie znałem wartości życia. Co to znaczy żyć? Gdzie mogę odnaleźć wartość istnienia?
Prawdę powiedziawszy pytania jak te również miały szansę narodzić się po tym, czego doświadczyłem w wieku siedmiu lat.
Po tym jak o mało nie utonąłem, byłem zdolny widzieć wiele rzeczy niewidocznych dla innych. Granice rozmyły się, a ja nie byłem w stanie odróżnić ludzi żyjących, od tych, którzy już odeszli. Musiało być czymś dziwacznym dla kogoś patrzącego z boku, gdy rozmawiałem z tymi, którzy odeszli. Moi rodzice oczywiście byli zdumieni.
“-Z kim rozmawiasz?”.
“-Z wujkiem”.
“-A gdzie jest wujek?”.
Mówiąc to mogliby się śmiać. Prawdopodobnie śmialiby się i ignorowali mnie. Choć nie ignorowali tego, gdyż ich serca bardzo się bały. Zdarzało się to coraz częściej, a przez to ja stawałem się coraz bardziej inny, dziwny. Ludzie zaczęli gadać o mnie, a ja byłem coraz bardziej niepewny znaczenia własnej egzystencji. Widziałem oba światy, a nadal nie znałem sensu istnienia. Trwało to do czasu, gdy skończyłem dziesięć lat, kiedy to nagle wszystko się zawaliło. Czułem tak silny ból w brzuchu, że nie byłem w stanie się ruszać.
W szpitalu niestety nie znaleziono przyczyny mojego stanu. Dowiedziałem się jedynie tyle, że to może być zaraźliwe. Dlatego muszę być odizolowany. Odizolowanie, zamknięcie na szpitalnym oddziale było gorsze od więzienia. Zostałem umieszczony na oddziale dziecięcym z powodu wieku. Na ten oddział przyjmowano jedynie dzieci, których choroby były zakaźne, długotrwałe, czy też bardzo ciężkie. Mając dziesięć lat, myślałem: wszystkie one żyją w klatkach i mogą odejść w każdej chwili.
Na innym oddziale były dzieci, które najprawdopodobniej umrą, a ja często wiedziałem, kiedy to nastąpi. Rozmawiając z nimi, będąc tam, czułem: “-To dziecko jutro umrze”. A kiedy następnego dnia słyszałem pielęgniarkę idącą korytarzem, wiedziałem, że jeden z moich przyjaciół nie żyje. To były bardzo ciężkie dni. Nie byłem w stanie tego znieść. Zaprzyjaźniałem się z kimś, a on na drugi dzień mógł już nie żyć. I tylko ja o tym wiedziałem. To było piekło.
Będąc w takim miejscu dorastałem w bardzo dziwny sposób, a ponieważ nie byłem silny psychiczne, nie oczekiwałem szybkiego wyjścia. Dlaczego nie wypuszczali mnie? Czy dlatego, że nie byłem normalny? Jaka jest różnica między byciem i nie byciem normalnym? Cały czas niezmordowanie o tym myślałem. Uciec nie miałem jak, więc musiałem znaleźć jakiś inny sposób, aby się stamtąd wydostać. Zacząłem obserwować lekarza, a kiedy imitowałem jego zachowanie dokładnie, wszyscy uważali mnie za "normalnego". Trwało to około dziesięciu dni. Potem nagle lekarz powiedział “-możesz wracać do domu”. Nie zmieniłem się ani trochę. Choć pustka we mnie się zmieniła. Dla dorosłych, którzy powtarzali "-a nie mówiłem", miałem jedynie uczucia głębokiej nieufności.
Postanowiłem jednak nigdy więcej nie wrócić do szpitala. Od tego czasu kopiowałem zachowania ludzi, których moi rodzice czy inni dorośli uważali za odpowiednie. Cały czas zastanawiając się, "-kim ja właściwie jestem?".
∙ ◦ ▪ ○ ◘ ♦ ◘ ○ ▪ ◦ ∙
2. Spartańska edukacja muzyczna
Odkąd pamiętam, czymś zupełnie naturalnym było, że prędzej czy później zacznę uczyć się gry na fortepianie. Zacząłem mając trzy lata. Mój ojciec grał na trąbce i dla obojga rodziców było oczywiste, że mam uczyć się gry na fortepianie. Mój dom był przepełniony klasyczną muzyką. Później dołączył do tego jeszcze śpiew i tango. Ponieważ nie mogłem oglądać telewizji, o rocku jako takim nie miałem bladego pojęcia. Mój ojciec bardzo lubił enka, choć nigdy nie słuchał tego w domu, jedynie w samochodzie. Powietrze w jego samochodzie zawsze było przesiąknięte perfumami, co dla mnie, mającego ostrą lokomocyjną chorobę było straszną torturą. To wyglądało, jakbym był pijany. Enka było wówczas na czasie. Ja jednak czułem się tak okropnie chory, iż czym prędzej chciałem wysiąść. Zatykałem rękoma uszy i pragnąłem tylko jednego, wysiąść. Powodem moich dolegliwości było właśnie enka. Naprawdę go nie znosiłem. Teraz jednak jak go słucham, wydaje się być nawet przyjemne. Wtedy jednak byłem młody, nie słuchałem słów, a japońska muzyka jakoś w ogóle do mnie nie trafiała. W moim podręczniku od muzyki było wiele rymowanek, piosenek, czy też samych akordów.
Dlaczego japońska muzyka jest taka ciemna i depresyjna? Wszystkie melodie są smutne. W porównaniu z nimi klasyczne symfoniczne utwory były pełne siły i energii. Jasne. Niechybnie, zachodnią muzykę polubiłem zdecydowanie bardziej niż japońską. Nauczyciel, który uczył mnie, odkąd skończyłem trzy lata, był bardzo dobrym człowiekiem. Uwielbiałem wtedy grę. A może po prostu uwielbiałem tego nauczyciela tak bardzo, że nigdy nie miałem problemu z ćwiczeniem.
Jakkolwiek, gdy poszedłem do szkoły podstawowej, lekcje fortepianu przestały być przyjemnością. W wieku siedmiu lat zacząłem mieć wątpliwości i pytania, a sama gra była dla mnie czymś wstydliwym. Czułem silnie, że do tego właśnie jestem stworzony. To było męczące. Przeprowadzaliśmy się wielokrotnie, wielokrotnie też zmieniałem nauczycieli. To było jednym z powodów, dla których znienawidziłem grę. W wieku siedmiu lat, jak pamiętacie, prawie utonąłem. Od tego czasu mój świat stanął na głowie. Każdy nauczyciel, jakiego wówczas miałem, bił mnie. Dostawałem klapsy w ramiona i ręce.
“Już wiesz, jak to zrobić?” - pytali zimnym głosem. A w moim sercu opór wzrastał coraz bardziej. Chciałem zrezygnować, jednak moi rodzice nie godzili się na to. Cały czas zastanawiałem się, jak tu zrezygnować. Jedynym wyjściem wydawało się sprawić, aby nauczyciel znienawidził mnie. Obwiązałem łańcuchem jego wejściowe drzwi, wiążąc go na klucz, tak że z zewnątrz nie było możliwości dostać się do środka. Nauczyciel nazwał mnie głupim bachorem i wyrzucił. Był na mnie ogromnie zły, a ja chciałem tylko, aby powiedział “to dziecko jest nieodpowiedzialne, pozwólcie mu zrezygnować”. A od rodziców chciałem, żeby myśleli “ten nauczyciel nie jest dobry”. Moje życzenie stało się rzeczywistością i w wieku lat jedenastu zrezygnowałem z gry.
∙ ◦ ▪ ○ ◘ ♦ ◘ ○ ▪ ◦ ∙
3. Ponowne odkrycie fortepianu w niższym liceum
Od czasu, gdy porzuciłem grę, nawet nie zbliżałem się do fortepianu. Byłem bardzo niegrzecznym dzieckiem. Kiedy miałem czternaście lat, zaprzyjaźniłem się z bardzo szczególnym chłopcem. Chłopcy, z którymi się przyjaźniłem, pochodzili z bardzo różnych rodzin, część z nich uznalibyście za niezbyt dobre. Ich rodziny były raczej podejrzane, a oni sami myśleli często o ucieczkach i tym podobnym. Naprawdę nie było nikogo poza nimi w moim towarzystwie. On był jedyny, myślał w zupełnie inny sposób. Pomimo tego, że być złośliwy, nie myślał głównie o ucieczkach. Aż do momentu strasznej sprzeczki bardzo lubiłem spędzać z nim czas. Raz kiedy zwialiśmy z lekcji, powiedział do mnie “-moich rodziców nie ma w domu, może więc pójdziemy do mnie?”.
Wcześniej nie byłem u niego ani razu, ponieważ mówił, iż jego rodzice są bardzo surowi. Nie wiedziałem nawet, w jakim sąsiedztwie mieszkał. Gdy po raz pierwszy poszedłem do jego domu, zdałem sobie sprawę, że to posiadłość. Nigdy wcześniej nie miałem styczności z tak bogatą rodziną. Dopiero wtedy zdałem sobie z tego sprawę i nie miałem już ochoty zapraszać nikogo do siebie. Weszliśmy do domu przez ogród, w pokoju naprzeciw nas stał fortepian. Było to o wiele lepszy fortepian niż ten, który stał w szkolnej sali.
“-A to kogo?” - spytałem bez zastanowienia.
“-Jest moje” - odparł dumnie.
“-Kłamiesz”.
“-Nie, to prawda”.
W chwili, gdy to powiedział, podniósł pokrywę i zaczął niespodziewanie grać. Nie mogłem w to uwierzyć. Mój kumpel grał na fortepianie. I był w tym naprawdę dobry.
“-Moi rodzice są nauczycielami muzyki, wiec grę ćwiczę praktycznie od małego” - powiedział.
Wtedy postanowiłem być z nim szczery.
“-Mówiąc prawdę, to też gram.”
No i postanowiłem zademonstrować mu, jak gram. Jakkolwiek mój poziom grania nie był czymś szczególnym. Pomimo tego, że nasze wychowanie było podobne, to jego umiejętności były dużo lepsze. Mój poziom gry nie był nawet wart wspominania. Rzuciłem grę w wieku jedenastu lat, a potem przez trzy lata nie robiłem praktycznie nic w tym kierunku, stąd ta różnica. Chcąc mu zaimponować, sam zostałem zraniony. Poczułem rosnącą determinację, by nigdy więcej już do tego nie dopuścić. Nie cierpię przegrywać.
Zaraz po tym pobiegłem do sklepu muzycznego w poszukiwaniu nut. Podzielone były na stopnie i poziomy. Fragment, który przyjaciel dla mnie zagrał, był bardzo trudny, gdzieś pomiędzy D a E. W porównaniu z nim mój poziom był gdzieś pomiędzy A a B. Nawet ćwiczenie C pozostawało poza moim zasięgiem. Kupiłem wszystkie nuty, których poziom trudności był wyższy od E i po powrocie do domu zacząłem ćwiczyć jak szalony. Nie stało się tak, że nagle polubiłem grę, po prostu nie chciałem przegrać. To wszystko. Przestałem nawet chodzić do szkoły. Ćwiczyłem, ćwiczyłem tak dużo, że nawet zapominałem o śnie. Tak bardzo byłem pochłonięty grą, że dla moich rodziców ta nagła inspiracja wydała się czymś zgoła dziwnym, i tak jak kiedyś musieli zmuszać mnie do ćwiczeń, teraz mówili tylko “przestań natychmiast”.
∙ ◦ ▪ ○ ◘ ♦ ◘ ○ ▪ ◦ ∙
4. Wyższe liceum i fascynacja perkusją
Nie chciałem przegrać i właśnie to sprawiło, że dalej ćwiczyłem grę. Jeśli tam, gdzie wtedy przebywałem, był fortepian, ćwiczyłem, bez względu na porę dnia czy nocy. Nie stało się nagle tak, że polubiłem fortepian. Raczej cały czas go nienawidziłem i dzięki temu byłem w stanie uzmysłowić sobie przyjemność płynącą z gry. To był czas kiedy zaczynałem rozumieć, iż gra na instrumencie może sprawiać przyjemność.
Ponieważ mój ojciec grał na trąbce, znałem się trochę na dętych instrumentach. W sumie palcówka (jak ruszać palcami) jest taka sama w nich wszystkich. Jeśli umiałem grać na trąbce, równie dobrze mogłem grać na innych dętych instrumentach. Ponieważ moje palce były wyćwiczone grą na fortepianie, łatwo było mi nimi ruszać. Właśnie dzięki temu byłem w stanie grać na wszystkich dętych instrumentach.
Wtedy senpai przyszedł do nas młodszych. W sali muzycznej ktoś złożył perkusję. On w pewnym momencie usiadł i bez najmniejszego ostrzeżenia zaczął grać. To było coś. Gra na perkusji była czymś niesamowitym. Tensenpai sprawiał dużo kłopotu, i dlatego też od początku był cool. Dla mnie był on pierwszą osobą, która grając na instrumencie była cool.
W tym czasie było to dla mnie ogromnym szokiem. Gra na perkusji wymagała użycia dużej siły i uderzania. Czy istniał inny instrument będący aż tak gwałtowny, niepohamowany? Zachwyciło mnie to całkowicie i zacząłem myśleć, że chciałbym sam spróbować, jak to jest, i nauczyć się grać również na perkusji.
Ponieważ byłem w dobrych stosunkach ze starszymi kolegami, postanowiłem popytać.
“-Od ilu lat ćwiczy, że stał się tak dobry?” - zapytałem.
“-Od roku, a w naszej szkole są tylko dwie osoby, które są od niego lepsze” - usłyszałem.
Byłem zaskoczony, że w tak krótkim czasie można osiągnąć takie efekty. Znalazłem osobę chodzącą do tej samej szkoły, co senpai, która zaczęła uczyć mnie gry. Była znacznie lepsza od senpaia, na całkowicie innym poziomie. W tych dniach byłem całkowicie pochłonięty perkusją. Nie byłem w stanie robić nic innego.
Perkusja jest nieodzowną częścią każdego zespołu. Perkusja, gitara i bass, to był pierwszy raz, kiedy uświadomiłem sobie te instrumenty jako tworzące zespół. Choć zupełnie nie wiedziałem, czym jest zespół. Byłem jedynie zakochany w perkusji. Co więcej, w tym czasie nie sądziłem, aby zespół mógł być w ogóle czymś interesującym.
Rok po tym, jak przyszedłem do tej szkoły, senpai, który uczył mnie gry, skończył ją. Ćwiczyłem więc sam, choć po odejściu nauczyciela moja motywacja zaczęła topnieć. Zacząłem szukać jej gdzie indziej. Tym właśnie sposobem stałem się świadomy istnienia czegoś takiego, jak “studio”. Znalazłem tam zużytą perkusję. Ćwicząc tam, poznałem chłopaków grających na gitarach w studiu obok. “-A więc to właśnie jest zespół, tak?”
Muzyka dobiegająca do mnie zza ściany była naprawdę przerażająca. To było okropne, ja od najmłodszych lat rozwijałem talent, a goście zza ściany w większości zaczęli grać na instrumentach dopiero w niższym czy wyższym liceum. Nie mieli nikogo, kto by ich uczył, byli samoukami. Szczerze powiedziawszy, byli beznadziejni. Naprawdę. “Co oni do licha robią!? Czy zespół to naprawdę taka marna grupa ludzi?” Mając szesnaście, siedemnaście lat, uważałem ludzi grających w zespołach za naprawdę głupich.
∙ ◦ ▪ ○ ◘ ♦ ◘ ○ ▪ ◦ ∙
Część druga: Przebudzenie
1. Moje miejsce jest w zespole
Po raz pierwszy miałem cokolwiek do czynienia z zespołem pod koniec siedemnastego roku życia. Nawet wtedy, gdy wielu moich przyjaciół było w zespołach i wiedzieli, że gram na perkusji, pytali mnie:
„Czy będziesz naszym wsparciem, czy będziesz grał z nami?”
Zawsze odmawiałem. Oni wszyscy byli na niższym poziomie niż ja, więc nie chciałem dla nich grać. To był prawdziwy powód. Dlatego też uważałem, że zespoły są głupie. Jednakże byli również przyjaciele, którym powiedziałem „Dobrze” i bez odcinania się od nich zacząłem dla nich grać na perkusji. Kiedy wstępowałem do zespołu, jego członkowie byli tak źli, jak myślałem. „Co to, do diabła, jest?”. Do tego czasu występowałem na scenie tylko jako członek orkiestry. Ale była ogromna różnica w technice między orkiestrą a zespołem. „Czy to w porządku występować w ten sposób?” Poszedłem na prawdziwe występy z tymi odczuciami.
To był czas wielkiego „boomu” zespołów i wielkie imprezy dla zespołów amatorskich zdarzały się często. Publiczność na tych koncertach liczyła się w setkach. Porównanie do publiczności orkiestry, gdzie było więcej niż tysiąc ludzi, było niewielkie. Ja, nawet gdy występowałem na żywo po raz pierwszy, nie denerwowałem się wcale. Jednakże rozemocjonowanie widowni na tych koncertach było zupełnie inne. Gdy my po prostu staliśmy na scenie, tam były krzyki radości. Oczy wszystkich, którzy patrzyli, błyszczały z niecierpliwości. Występ się rozpoczął. Tłum wpadł w entuzjazm i rzucił się w kierunku sceny. Było tam nawet kilka osób, które weszły na scenę. Radosne podniecenie i siła dochodzące z gościnnych miejsc rozprzestrzeniały się na scenę.
Wokal i gitara, i bas, i perkusja. Tylko tych czworo ludzi, nie tracąc kontroli, muszą odepchnąć ich siłą muzyki. Jeśli oni zostaną odepchnięci, posuną się naprzód raz jeszcze. Tam jest moc i potężne zderzenie i olbrzymie falowanie tłumu i to rozwija się na scenie. „Cudowne! Co to jest? W jaki sposób zespół, złożony z zaledwie czterech osób, potrafi wywołać w ludziach takie uczucia?” „Występ jest naprawdę zły. Muzycy zdecydowanie nie są na wysokim poziomie. Więc dlaczego, pomimo tego, publiczność jest podekscytowana?” Byłem poruszony do głębi. To sprawiło, że zespół stał się naprawdę „cool”.
To było zupełnie inne od klasycznej muzyki i to był cały nowy świat. W trakcie występu zacząłem poszukiwania. „Co to była za siła? Dlaczego wszędzie wokół czułem takie rozemocjonowanie?” Zacząłem stopniowo odnajdywać odpowiedź. Orkiestry, w których do wtedy grałem, składały się z wielu osób grających na tych samych instrumentach. Były tam pierwsze skrzypce i drugie skrzypce... i zdarzało się wiele razy, gdy nie grali oni tej samej części razem. Od pewnej liczby osób oczekiwano zagrania jednej części, potem dodawano muzyków, a zdarzało się wiele razy, że nie mogłeś zagrać, ponieważ twój udział nie był potrzebny.
Jednakże zespół nie był taki. Tam było tylko czworo ludzi. Poza tym każdy instrument był inny. Jeśli jedna osoba grała źle, wszystko się kończyło. Nie możesz popełniać błędów. To oznaczało tyle: na każdej osobie zespole ciążyła poważna odpowiedzialność. Ta odpowiedzialność rozkładała się jednakowo na wszystkich. Jeśli myślałem o tym i badałem to dokładnie, czyniło mnie to bardzo szczęśliwym. Jeśli nie, nie mogłem grać. Jeśli nie, mógłbym przestać. Od kiedy byłem bardzo młody szukałem miejsca, do którego należałem. Chciałem, aby to miejsce nie było podobne do czyjegokolwiek innego miejsca. W tej grupie zwanej zespołem po raz pierwszy znalazłem odpowiedź i to, czego szukałem.
∙ ◦ ▪ ○ ◘ ♦ ◘ ○ ▪ ◦ ∙
2. Wypadek motocyklowy pokazuje mi moje ograniczenia
Mój ojciec był nieprzewidywalną osobą. Pierwszy raz zabrał mnie na przejażdżkę, gdy miałem dwanaście lat. Nie było tam automatycznej skrzyni biegów, tylko ręczna. Powiedział, że to jest niebezpieczne, jeśli nie umiem jeździć, więc uczył mnie siedząc na miejscu dla pasażera.
Po raz pierwszy jechałem motocyklem, gdy już zdobyłem całą wiedzę, jak to robić: gdzie jest sprzęgło, pedał gazu. Byłem już w stanie sam pojechać. Za pierwszym razem jechałem naprawdę wolno. Myślę, że to było około siedemnastego roku życia.
Motor, na którym uczyłem się jeździć, to była Yamaha RZ250. Chociaż była to 250, był to duży motor i nie wypadał niekorzystnie w porównaniu z 400. Ponieważ posiadał dwa tłoki, miał wspaniałe przyspieszenie. Był naprawdę szybki. Gdybym uczył się jeździć na innym motorze, nie sądzę, bym polubił to tak bardzo. Sposób, w jaki jeździłem, był naprawdę niebezpieczny. Myślę, że to bardzo dziwne, że nie zginąłem. Jadąc 70-80 km/h, mijałem samochód jadący z naprzeciwka lewą stroną, biorąc ostry zakręt pomiędzy słupem telefonicznym a samochodem. Jednakże rzadko kiedy miałem jakiś wypadek.
Wystarczył jeden dzień, bym porzucił jeżdżenie moim motocyklem. Tego dnia, ponieważ poprzedniego dnia padał deszcz, na drodze było mnóstwo piasku. Jednakże jak zwykle jechałem niebezpiecznie i na szczególnie trudnym zakręcie moje opony nagle zaczęły się ślizgać. Mój motor i ja wpadliśmy w poślizg. Po prawej stronie było ograniczenie. Widziałem betonową ścianę wprost naprzeciwko mnie. Gdy ściana się zbliżała, wiedziałem.
Umrę!
W jednej chwili puściłem motor, a on posuwał się dalej prosto w kierunku ściany. Przednie i tylne koła odbiły się o przód muru, motor wyleciał w powietrze i zaczął wracać w moim kierunku. Mogłem tylko widzieć motor przejeżdżający obok mojej głowy. Tuż po tym motor trzasnął o drogę, poważnie uszkodzony. Nic nie zostało z ramy czy czegokolwiek innego.
Byłem ranny w prawą rękę. Asfalt rzeczywiście ją podrapał i chociaż zeskrobałem go nożem, to wciąż mam blizny.
Przestałem jeździć na motocyklach. Zrobiłem to, ponieważ uświadomiłem sobie moje ograniczenia. Potem zwróciłem się w kierunku samochodów. W sumie miałem dziesięć samochodów. Moim pierwszym samochodem była Toyota Toreno. Nazywana „86”, była znanym samochodem w klubach samochodowych. To był samochód faceta z mangi „Initial D”.
Chociaż jeździłem teraz samochodem, nie zmieniłem mojego niebezpiecznego sposobu jazdy. Inni często musieli wzywać pogotowie do mnie. Jednego razu trzeba było wezwać straż pożarną, ponieważ mój samochód się palił.
Koniec moich niebezpiecznych zwyczajów prowadzenia samochodu był taki sam, jak w przypadku motoru. Zderzyłem się z czymś i mój samochód kręcił się w kółko i w kółko. Samochód obrócił się do góry kołami, wciąż się ślizgając, uderzył o nawierzchnię drogi i był w połowie zniszczony. Teraz często się zastanawiam, jak przeżyłem.
Wyczołgałem się spod samochodu, upewniwszy się przede wszystkim, że naprawdę wciąż żyję. Na widok mojego na wpół zniszczonego samochodu w roztargnieniu zapaliłem papierosa. Wtedy zadzwoniłem do mojej byłej dziewczyny. Ponieważ naprawdę byłem w niej zakochany, jechałem nieostrożnie. Chociaż wciąż czuliśmy coś do siebie nawzajem, rozstaliśmy się.
Zaczęła płakać i krzyczeć do telefonu.
„-CO TY ROBISZ?”
Kiedy usłyszałem jej głos, po raz pierwszy to sobie uświadomiłem. Co ja, do diabła, zrobiłem, sprawiając, że płakała? Było mi wstyd.
Po tym przestałem jeździć tak brawurowo. To był ostatni raz, kiedy jechałem niebezpiecznie. Ponieważ chciałem zajrzeć na drugą stronę śmierci, byłem niewiarygodnie lekkomyślny. Jednakże, w końcu, nie byłem w stanie zobaczyć niczego.
Wielu moich przyjaciół zmarło. Chcieli żyć i umarli, a ja, który chciałem zobaczyć, jak to jest umrzeć, wciąż żyłem. Ja po prostu nie mogę tego znieść.
∙ ◦ ▪ ○ ◘ ♦ ◘ ○ ▪ ◦ ∙
3. Udręki małżeństwa i rozwodu z koreańską kobietą
Jako nastolatek byłem bardzo zepsuty. Posiadałem absurdalną liczbę rowerów i samochodów, przy czym nie zdawałem sobie sprawy z tego, co posiadam. Nie przywiązywałem również zbytniej wagi do życia i śmierci. Same beztroskie uczucia wypełniały moje serce.
Tym, co odmieniło moje życie, było spotkanie z pewną osobą. Miałem wówczas dziewiętnaście lat i spotkanie to było dla mnie czymś bardzo szokującym. On był klientem kasyna. Około trzydziestoletnim kawalerem. Był biznesmenem i miał pieniądze. Poza tym miał wysoką pozycję społeczną i prestiż, a do tego piękną kobietę u boku. Był po prostu idealny.
W tym czasie pracowałem w kasynie, będąc również w zespole. Największym powodem, dla którego wspierałem ten zespół, była charyzma wokalisty. Miał w sobie niezwykły talent, a jego intencją było iść dalej. Jednak w momencie, gdy odszedł, dołączając do innego zespołu, wspieranie tego przestało mieć dla mnie jakikolwiek sens. Jakiś rok później odszedłem z zespołu. W tym samym czasie grywałem po różnych klubach, ale nigdy nie spotkałem już dawnego wokalisty. Również w tym czasie zapragnąłem zająć się muzyką na poważnie. Miałem jednak drobny problem z ludźmi w ówczesnych zespołach. Wokół mnie było sporo osób, które nie miały zbyt dużego pojęcia o tym, ale mówili, jeśli coś z tego wyjdzie, fajnie będzie iść dalej. Jeśli graliby w zespole, wtedy mieliby większe powodzenie u kobiet. Byli to tego typu ludzie. Muzyka była dla nich rodzajem hobby. Pieniądze mieli z takich dorywczych prac, jak praca na stacji benzynowej czy w barach.
Ponieważ byłem gospodarzem i rozdającym karty w kasynie, mój sposób życia różnił się od ich zdecydowanie. Dlatego też nigdy zbytnio się z nimi nie zaprzyjaźniłem. To był czas, kiedy zastanawiałem się, czy właśnie takie nocne i rozrywkowe życie chcę prowadzić. W takim właśnie momencie spotkałem tego mężczyznę. Nawet teraz doskonale pamiętam te pierwsze słowa, jakie wypowiedział do mnie: "-Co jest lepsze, żyć myśląc, że twoje życie jest wspaniałe, czy też żyć myśląc, że cokolwiek zrobisz, to i tak nie ma to większego znaczenia? Ja wolę żyć myśląc, że moje życie jest wspaniałe”.
Powiedział to, mile się uśmiechając.
Gdy zapytał: “-Co jest lepsze?”, zastanowiłem się przez chwilę. Chciałem żyć myśląc, że moje życie jest wspaniałe. To był chyba pierwszy raz od urodzenia, kiedy to sobie uświadomiłem. Do tej pory raczej nienawidziłem życia. Od tego momentu towarzyszyłem mu wszędzie tam, gdzie to tylko było możliwe. Rozmawiałem z nim na różne tematy. Jeśli tylko miałem czas, szedłem się z nim zobaczyć. To był prawdopodobnie pierwszy raz, kiedy zainteresowałem się kimś innym niż sobą. Chciałem być dokładnie taki sam jak on.
Zwykle mówił w ten sposób: “Co jest lepsze, to, czy tamto?”, a jego sposób myślenia było łatwo zrozumieć. Jakkolwiek im więcej rozmawialiśmy, tym bardziej uświadamiałem sobie, iż jego sposób myślenia i życia jest kompletnie różny od mojego. Bardziej niż cokolwiek, my ulepieni byliśmy z innej gliny. Ja nienawidzę przegrywać i jeśli spotykam kogoś, kto jest ode mnie lepszy nawet odrobinę, nie spocznę, aż go nie pokonam. On natomiast niczego takiego nie robił. Miałem silne przekonanie, że nie gramy w tej samej drużynie. Od tego momentu minęło dziesięć lat, a on nie stał mi się bliższy. Nadal mam takie samo wrażenie.
Wtedy jednak gdy go spotkałem, narodziłem się na nowo.
Naprawdę w to wierzę.
Wtedy mając dziewiętnaście lat, narodziłem się. Tak więc teraz wciąż jestem dzieckiem. Psychicznie jestem pewnie bardzo młody.
Po tym, jak rzuciłem granie w nocnych klubach, imałem się różnych zajęć. Ostatnią z nich była pozycja rozdającego karty w kasynie. Tam właśnie spotkałem jeszcze kogoś. Kobietę. Pracowała na tym samym stanowisku, co ja.
Wcześniej niż ta książka ukazał się artykuł o niej w jakimś sportowym czasopiśmie. Z nagłówkiem: “Gackt poślubił blondwłosą, osiem lat od siebie straszą kobietę”. Co ciekawe, w tamtych dniach nie miałem żadnego kontaktu z blondwłosymi kobietami.
Kiedy pojechałem do Los Angeles nagrywać, na lotnisku Narita rozmawiałem z reporterem. Pomimo tego, że prosiłem go o niezadawanie mi głupich pytań, czegoś takiego się nie spodziewałem. Po tym wywiadzie w prasie w L.A. zaczęły pojawiać się nagle takie nagłówki. Czytając je, miałem niezły ubaw.
Kobieta, z którą byłem wówczas w separacji, nie była rasy białej. Była Koreanką. Choć przyznam szczerze, że nie obchodzi mnie coś takiego jak narodowość. Narodowość sama w sobie jest czymś głupim. Zbytnio się tym nie przejmowałem. Jeśli jesteście razem i kochacie się nawzajem, to powiesz “lubię” do najbardziej trywialnych rzeczy. Jednak znaczenie tego słowa zmienia się za każdym razem. Wstępnym, podstawowym warunkiem jest jednak zawsze miłość. Myślę, że tak jest najlepiej.
Pobraliśmy się, ponieważ powiedziała mi: “Chcę być pełnoprawną częścią twojej rodziny.”
Powiedziałem “w porządku, ale i tak nie zamierzam niczego zmieniać.”
Myślę, że problemem była narodowość, którą miała w papierach. Wyglądało na to, jakby potrzebowała dowodu w postaci naszego małżeństwa. Myślę jednak, że właśnie to na końcu stało się dla nas obojga największym ciężarem. Ponieważ byliśmy małżeństwem, zdecydowaliśmy, że musimy to zrobić (rejestracja małżeństwa). Niestety zadziałało to odwrotnie, usztywniając nasze wzajemne relacje. Do tego szalone fanki robiły dziwne rzeczy, jak np. czekanie przed naszym domem, a było to dla niej dużym obciążeniem. Nękali nas wówczas bardzo mocno. Częstą sytuacją były też głuche telefony. Pod wpływem tego wszystkiego po prostu przestała wychodzić z domu. Doszło również do tego, że miała załamanie nerwowe.
“-Wydaje mi się, że powinniśmy pomyśleć o separacji”, powiedziała na końcu.
Logiczne jest, że szalone fanki nie były jedynym powodem naszej separacji. Myślę, że było jeszcze wiele innych spraw, które ją obciążały. Tak więc byliśmy małżeństwem przez bardzo krótki czas.
Nie zamierzam już nigdy więcej się żenić. Jeśli jakieś imię będzie wpisane obok mojego w rejestrze, będzie to wtedy, kiedy umrę. Jeśli jednak przed śmiercią znajdę kogoś, kto będzie chciał być ze mną do końca i zgodzi się wyjść za mnie, wtedy będzie to dowodem tego, że chcemy być razem. Wtedy prawdopodobnie ożenię się z nią. Nie chce również mieć dzieci. Nie sądzę, aby dzięki dzieciom małżeństwo mogło dłużej przetrwać.
Znam pary, które nie rozwodzą się tylko dlatego, że mają dzieci, ale to już zupełnie inna historia.
Kiedyś w telewizji oglądałem pewien program, gdzie powiedziano, że “bez względu na wszystko, dzieci powinny mieć oboje rodziców”. Jednak właśnie w tym jest problem. Dzieci dorastają przecież mając tylko jedno z rodziców, a nawet wtedy gdy nie mają ich w ogóle. Rodzice myślą “nie rozstaniemy się, ponieważ mamy dzieci”, dzieci natomiast są zawsze świadome tego, co i jak dorośli myślą, i czują w ten sam sposób. Nic nie spowoduje, że zmienią ten sposób myślenia. Jeśli rodzice kochają się, będzie to znaczyło dla dziecka bardzo dużo. W przeciwnym razie dziecko nie będzie wiedziało, jak to jest mieć rodziców.
Oczywiście, gdybym powiedział, że nigdy nawet przez moment nie chciałem być ojcem, skłamałbym. Zastanawiałem się, jakie by było moje dziecko, gdybyśmy zgodzili się mieć dzieci. Nie chce jednak mieć dzieci. Żal byłoby mi każdego dziecka, które miałoby moje geny. Spowodowane jest to traumatycznymi doświadczeniami, jakie miałem w dzieciństwie. Było to dla mnie niezwykle trudne. Życie według wyobrażeń innych ludzi nie było normalnym rozwojem, stało się natomiast bardzo bolesne. Jeśli kiedyś pojawi się ktoś, kto będzie miał moje geny, będzie miał również moje zdolności. Pamiętam, jak to było, kiedy byłem mały. Rodzice patrzyli na mnie bardzo dziwnie, gdy mówiłem, że widzę duchy, inni dorośli posądzali mnie o chorobę umysłową. Nie chcę, aby moje dziecko miało tego typu wspomnienia.
∙ ◦ ▪ ○ ◘ ♦ ◘ ○ ▪ ◦ ∙
4. Mój zespół Cain's Feel
Z Cain's Feel byłem związany mieszkając w Kyoto. Nazwa zespołu wywodzi się biblijnej opowieści o Ablu i Kainie - synach Adama i Ewy.
Skąd przychodzimy i dokąd odchodzimy, gdy nasz czas dobiega końca? Miałem swój własny pogląd na sprawę ludzkiej egzystencji.
Dobrym określeniem ludzkiej egzystencji jest głód tworzenia muzyki, myślę, że właśnie dlatego zacząłem ją tworzyć.
Oczywiście jest to też możliwość poznania innych ludzi.
W tych dniach, kiedy rzuciłem perkusję, moja działalność w zespole była raczej nijaka. Pracowałem wówczas na kilku posadach, a jedną z nich był dźwiękowiec w studiu, w którym ćwiczyłem grę na perkusji. Pracowałem tam raz w tygodniu, a płacono za godziny. To mi odpowiadało, tym bardziej, że złapałem bakcyla i nie chciałem odcinać się od tego. Tam również miałem dostęp do muzycznych nowinek.
W Kyoto był pewien klub, gdzie odbywały się całkiem duże koncerty. Grał tam jeden gitarzysta, który zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Był naprawdę niesamowity i wspaniale wyglądał na scenie. Jego postać odcisnęła się w mojej pamięci bardzo wyraźnie i nie mogłem przestać o nim myśleć. W studiu, gdzie pracowałem, starałem dowiedzieć się, kim jest.
“-Czy wiesz może coś o koncercie, który był w klubie?”
“T-ak, wiem”.
Widziałem go za każdym razem, jak przychodził do studia. Choć na początku atmosfera wokół niego była raczej wroga. Nasze wzajemne stosunki nie należały do dobrych.
On, wokalista i gitarzysta z tej grupy byli sławni z bycia Yankees i częstych bójek z wszystkim dookoła, typ ludzi wszczynających bójki w klubach. W studiu ich nastawienie było podobne...
Mówię o tym, ponieważ wtedy wciąż byłem dzieckiem i nigdy nie wiedziałem, jakie okoliczności doprowadzą mnie do kolejnej bójki. Cały czas jednak miałem przeczucie, że prędzej czy później będę się z nimi bił.
Aby ćwiczyć grę, cały czas nosiłem przy sobie futerał z pałeczkami. W tym futerale nosiłem jednak coś jeszcze... żelazny pręt.
Gdyby ktoś zapytał się wówczas, kto ma najlepszą postawę, zapewne odpowiedziałbym, że ja.
Ten koleś był jednym z grupy. Wtedy w studiu byłem ja, on i jeszcze dwie osoby. Nie był on raczej wylewną osobą, raczej typem, który nie ujawnia swych uczuć.
Oczywiście on nigdy nie odezwał się do mnie. Choć gdy skończyli rozmawiać, atmosfera stała się ciut przyciężka, wiec zapytałem go.
“-Na koncercie zespół, który tam grał, miał niesamowitego gitarzystę, nieprawdaż?”.
“-To byłem ja”, odparł spokojnie.
Niemożliwe. Nie mogłem w to uwierzyć! Najlepszym gitarzystą, jakiego widziałem do tej pory, był ten pełen rezerwy gość siedzący naprzeciw mnie.
“-Nie jesteś nim!”
No i zaczęliśmy się bić.
“-Jestem”.
“-Nie wierzę ci”.
“-Jestem nim”.
“-Udowodnij”.
“-W domu mam zdjęcia, więc jeśli chcesz je zobaczyć, musisz przyjść do mnie”.
Kiedy pokazał mi zdjęcia, były to zdjęcia z tego właśnie koncertu. Również ja robiłem wtedy zdjęcia, ale koleś na tych zdjęciach nie był tym, który teraz siedział naprzeciw mnie. Spowodowane to było tym, że na scenie nosił makijaż. Gość, którego widziałem na scenie, a ten z reala to całkowicie różne osoby.
Ten zwykły był pełen rezerwy i spokoju. Na scenie jednak zmieniał się nie do poznania. Podobała mi się ta przepaść między nimi.
“-To naprawdę ty? Przepraszam, że ci nie wierzyłem”.
“-Teraz już wiesz, więc wszystko gra”.
Gitarzysta, którego szukałem, był tu. Byłem niesamowicie dumny.
Od tego momentu staliśmy się przyjaciółmi i zaczęliśmy myśleć o tym, czy "nie powinniśmy może założyć zespołu" i szukać nowych członków. Największym problemem był jednak fakt, że nie mieliśmy wokalisty. Rozmawialiśmy o tym, a ja, żartując, mówiłem: “Ciekawe, czy ja dałbym sobie z tym radę?”
Wtedy You, który był raczej spokojnym człowiekiem, wybuchnął śmiechem: “Nie bądź śmieszny”.
“-Mówiłem poważnie”, odparłem i zaczęliśmy się przekomarzać.
Wtedy naprawdę nie znosiłem swojego głosu i nigdy, ale to nigdy nie śpiewałem w towarzystwie innych ludzi. Poza tym ani ja ani You nie mieliśmy kompletnie pojęcia o śpiewaniu.
“-Dobrze, wiec w przyszłym tygodniu spróbuj zaśpiewać mi tę piosenkę”, odparł You.
“-Dobra, zaśpiewam”.
Po tygodniowym treningu po raz pierwszy w życiu stanąłem przed You i... zaśpiewałem. Po tym, jak usłyszał jak śpiewam, You wymamrotał: “Ty, dlaczego nie śpiewasz?”. Nawet teraz często tak mówi.
Jakkolwiek nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że mógłbym być wokalistą.
We wcześniejszym zespole, w którym byłem pomocnikiem, był wokalista naprawdę niesamowity. Jego sposób śpiewania był nie tylko ostry, ale również piękny. Był tego typu wokalistą, którego śpiew zapadał ci głęboko w serce. Poza tym był naprawdę czarujący.
W tamtym czasie, podczas zespołowego boomu, większość wokalistów była naprawdę dobra. Świetne głosy, o dużej skali.
Mój głos był słaby, a skala mała. Nie miałem zielonego pojęcia, jak go polepszyć. Nawet jeśli mój głos był dobrym materiałem, i nawet jeśli mógłbym śpiewać wyżej, nie byłbym dobrym wokalistą.
Niestety nie było nikogo innego, kto mógłby to zrobić, więc...
Śpiewanie przed You stało się dla mnie sposobnością, by zostać wokalistą i ponownie rozpocząć szkolenie głosu. Pomimo że mój głos pozostał niski, przez trening udało mi się rozszerzyć odrobinę skalę głosu.
Po zebraniu zespołu nagraliśmy taśmę demo z moim głosem i puściliśmy ją wszystkim, którzy się nadawali.
“-Wokalista jest naprawdę niezły. Kto to?”
“-To ja”.
“-Ty umiesz śpiewać?”
“-Chwilowo”.
Będąc perkusistą, znałem wiele osób, jednak jako wokalista nie znałem nikogo.
W związku z tym zebraliśmy członków zespołu i wznowiliśmy działalność.
To był Cain's Feel. Mój pierwszy zespół.
∙ ◦ ▪ ○ ◘ ♦ ◘ ○ ▪ ◦ ∙
5. Rezygnacja z pracy w kasynie i decyzja o przeprowadzce do Tokio
Zawsze się mówi, że wokalista jest twarzą zespołu. Stając się wokalistą, to zrozumiałem jako pierwsze.
Oczywiście powodem tego nie jest jego dobry wygląd, ale to, że jest pierwszą linią obrony zespołu. To on niejako przedstawia zespół publiczności. Myślę, że właśnie to oznacza bycie “twarzą” czegoś. Bycie wokalistą, chęć przesłania swych przemyśleń do ludzkich serc była we mnie martwa.
Wchodziłem właśnie w bardzo delikatny okres w moim życiu. To było prawdopodobnie wtedy, gdy muzyka stała czymś naprawdę ważnym dla mnie.
Mógłbym wieść materialnie bogate życie w przemyśle rozrywkowym, ale przemysł zostawia znamię i zaczynałem myśleć, że nie ma tam produktywnej pracy dla mnie.
Pozostał zarys muzyki. Tworzenie, doprowadzanie tego do skończonej formy było czymś wspaniałym. Dobrze to czułem.
Były również słowa, które ktoś powiedział do mnie i które sprawiły, że spojrzałem na wszystko inaczej i odżyłem na nowo. Powiedział to do mnie, gdy byłem dzieckiem i wtedy bardzo mnie to zabolało.
“Na pewno ma to jakieś znaczenie. Jakkolwiek czy nie powinieneś przemienić tego w jakąś namacalną formę, i zostawić ślad?”.
Z wszystkiego, co miałem, tylko muzykę byłem w stanie przekuć na coś namacalnego. Na muzykę przelewałem swoje przemyślenia.
Chciałem poznać znaczenie swego istnienia. Jeśli były rzeczy, które inni niż ja ludzie mogli robić, to było to w porządku. Zawsze szukałem rzeczy, które tylko ja nie mogę zrobić.
Dzięki swojej muzyce chciałem dosięgnąć świata, w którym mógłbym wyrazić siebie. W pewnym momencie to uczucie stało się na tyle silne, że będąc wokalistą zacząłem zastanawiać się nad karierą solową. Być może była to dla mnie szansa. Jednak najpierw chciałem zobaczyć, jak to jest być częścią zespołu, chciałem zdobyć doświadczenia z tym związane. Czułem, że to jeszcze nie czas na solową karierę.
W tym samym czasie dzięki przyjacielowi poznałem Manę (lidera Malice Mizer, który w tym czasie był w zawieszeniu). Osoba, przez którą go poznałem, powiedziała “Wszyscy członkowie są niezłymi osobowościami”. Poznałem ich pogląd na świat przez okładkę CD i zainteresowała mnie na tyle, abym chciał poznać ich osobiście.
Pojechałem więc do Tokio, aby spotkać się z Maną w Ikebukuro. Pierwszy raz, jak spotkałem Manę, coś zaiskrzyło miedzy nami. Przemysł rozrywkowy zawierał się w nim, wyglądał dokładnie tak, jak go sobie wyobrażałem. Miał długie, spięte z tyłu włosy.
Ponieważ w Tokio ludzie nie mieli samochodów, nagle poczułem się jak jeżdżący sportowym samochodem, noszący elegancki garnitur facet, co chwila słyszący pytanie: “Dla jakiej korporacji pracujesz?”. Sądziłem, że Mana, będąc bardzo nieufnym człowiekiem, zada mi takie samo pytanie. On jednak tylko stwierdził: “Nie wyglądasz jak muzyk”. Szczerze powiedziawszy, wyglądałem raczej jak prezenter albo członek yakuzy w tamtym czasie.
Jednak Mana to Mana i ubrany był w stylu gotyckiej lolity. Miał na sobie długie pantalony i sandały na wysokim obcasie, które wyglądały jak drewniane chodaki. Jego twarz zakryta była szerokim kapeluszem i przeciwsłonecznymi okularami. Gdyby ktoś sfotografował nas wówczas, byłoby to bardzo nieudane zdjęcie. Nie bardzo mieliśmy o czym ze sobą rozmawiać. Pamiętam raczej, że rozmawiałem z osobą, która przyszła razem z nim. Potem poszliśmy do domu Koziego (gitarzysty). Kiedy ja i Kozi popatrzyliśmy na siebie, coś zaiskrzyło. Miał czerwone włosy i brodę. Trzy całkowicie różne osoby. Rozmowa kompletnie się nam nie kleiła.
Tym, kto przerwał ciszę, był Kozi.
“-Czy jest jakieś miejsce w Tokio, dokąd chciałbyś pójść?”
W tych dniach, gdy miałem problem z rozmową z nimi, chciałem spróbować pójść do kwatery głównej sekty Aum Supreme Truth w Aoyamie. Nawet w środku nocy było tam pełno reporterów.
“-Co robicie dalej?”
“-Nie wiemy”.
“-Zostajecie w Tokio?”
“-Nie wiemy”.
Jakoś tak wyszło, że o 2.00 nad ranem nasza trójka stanęła przed kwaterą główną Aum Supreme Truth i przyglądała się tamtejszym zamieszkom z uczuciem ulgi. Po tym udaliśmy się do domu Many i delikatnie zaczęliśmy rozmowę o zespole.
“-Na jakim instrumencie grasz?”
“-Szczerze powiedziawszy, to gram na nich wszystkich”.
Mówiąc to, zagrałem na stojących tam klawiszach i zaśpiewałem.
Powiedziałem im również moją opinię o piosenkach Malice Mizer. Nie żebym nie lubił gotyckiego świata wykreowanego przez Manę, jednak te rzeczy istniały jedynie jako pragnienia, czekające na czas, aby wzbić się w powietrze. Nie mogłeś po prostu powiedzieć “Zróbmy to na gotycką modłę”. Jeśli nie jesteś w stanie połączyć obu substancji i wpływów ze średniowiecznej Europy w jakąś spójną całość, to nie jest dobrze.
Rozmawialiśmy o tym przez trzy długie dni, podczas których stwierdziłem, że członkowie Malice Mizer to fajni ludzie. Mówiąc jednak o ich muzycznych zdolnościach, to nie były one zbyt duże.
Jednak byli zabawni, poruszyli coś w moim sercu, więc zdecydowałem się do nich przyłączyć.
Rzuciłem wszystko: pracę i to wszystko, co się z nią wiązało, i przeniosłem się do Tokio.
Z dziewczyną, pomimo tego, że nie byliśmy małżeństwem, nie planowałem zrywać z powodu wyjazdu do Tokio. Oczywiście rozmawialiśmy o tym, czy może moglibyśmy pojechać razem. Jednak przez pewien czas nie mielibyśmy żadnych dochodów, więc nie mogłem się na to zgodzić.
Gdybym nie wierzył, że zabranie jej ze sobą to dobry pomysł, to lepiej było chyba się rozstać.
Nie było nic, co mogłoby mnie zatrzymać.
Oczywiście znalazły się osoby, które mówiły: "-rzuca pracę dlatego, że uważa się za kogoś lepszego od nas”.
Od momentu, kiedy podjąłem decyzję o wyjeździe, zrywałem znajomość z każdą osobą, która sprzeciwiała się moim planom. Gdyby było coś, co zatrzymywało mnie tu, na pewno bym wrócił. Potrzebowałem powodu, wymówki, aby wrócić do Kyoto.
Nie znoszę uciekać, bo to neguje każdy sukces.
Byłem pewien, że odniosę sukces. Nie było powodu, aby robić jakieś zabezpieczenia na wypadek, gdyby się nie udało.
Moim celem wówczas było nie Tokio, nie Japonia, lecz Azja. Nie żartuję.
Jeśli mógłbym stworzyć świat, który przewidziałem w skończonej, doskonalej formie, mógłbym stworzyć Azję moich marzeń.
To, co było przed moimi oczami, to świat.
Uwielbiam europejską muzykę, choć to, co tworzę, jest inne od tego, czego słucham. Słowa są tak inne, ludzie są tacy inni. Jestem Azjatą. Bycie Azjatą i zdobycie uznania (sławy) jako Azjata, otwiera drzwi dalej, do świata. Z Malice Mizer mogłem to zrobić.
To jest prawda. Tego typu myślenie wpłynęło na moje zachowanie. To jest punkt, od którego zacząłem być.
Komentarze
Prześlij komentarz